Jan Gadula - człowiek dobry jak chleb.
- Tak o znanym dęblińskim piekarzu mówił podczas mszy żałobnej ks. kan. Jan Romaniuk. Jan Gadula zmarł 1 lutego 2015 r. Miał 74 lat.
Urodził się 9 października 1940 r. w Brzeźnicy pod Bochnią. Zaraz po wojnie przeprowadził się wraz z rodzicami i rodzeństwem na zachód Polski. Trafili na ziemie odzyskane do Bystrzycy Górnej pod Świdnicą.
Trudne, powojenne czasy sprawiły, że już jako nastoletni chłopak rozpoczął pracę w poniemieckiej piekarni w Lubachowie. Tam też poznał żonę Barbarę, pochodzącą ze Stężycy, która jako młoda dziewczyna wyjechała w poszukiwaniu pracy. W Lubachowie zatrzymała się u rodziny. – Mieszkałam niedaleko piekarni. Wystarczyło przejść przez ulicę. Kiedyś moja ciotka zrobiła ciasto i kazała mi je zanieść do piekarni, by je upiec. Tam poznałam mojego Januszka. Upiekł ciasto, przyniósł do domu i tak to wszystko się zaczęło - wspomina Barbara Gadula.
Ślub cywilny Jan i Barbara wzięli 1 kwietnia 1959 roku w Bystrzycy Górnej, kościelny tego samego roku w Stężycy. - Tata opowiadał jak jeszcze w okresie narzeczeństwa pokonywał ponad 500 km na motorze z Bystrzycy do Stężycy. Przyjeżdżał kilka razy do swojej ukochanej Basi, bez względu na pogodę. Biorąc pod uwagę jeszcze jakość dróg w tamtych latach trzeba przyznać, że było to nie lada wyzwanie - wspomina syn Radosław. Ale czego nie robi się dla miłości, która wytrwała w sumie ponad 55 lat – dodaje córka Bernadka.
Zdjęcie Barbary i śp. Jana Gadulów z okazji 50 rocznicy pożycia małżeńskiego
Dobro czynione innym zawsze powraca
W 1979 r. pan Jan już jako doświadczony mistrz piekarnictwa, mający za sobą kierowanie kilkoma państwowymi piekarniami postanowił wraz z małżonką powrócić w jej rodzinne strony i otworzyć własny biznes. W Dęblinie, przy ul. Nowej państwo Gadulowie wybudowali piekarnię i tutaj też zamieszkali. W latach 1980 - 2000 zakład przeżywał prawdziwy rozkwit. Piekarnia przy dworcu kolejowym przypadła do gustu klientom. Na początku w sprzedaży był chleb i bułki. Później także wyroby cukiernicze – ciasta, placki, drożdżówki, pączki itp. Smak wypieków z Rycic znali chyba wszyscy. Do zakładu zjeżdżali klienci z Dęblina i pobliskich miejscowości.
Chleby były wypiekane według sprawdzonej receptury. Tata zawsze stawiał na jakość pieczywa, nie uznawał chemii, spulchniaczy i ulepszaczy – wspomina pani Bernardka.
Pan Jan wielokrotnie przekazywał swoje wypieki na różnego rodzaju uroczystości miejskie i kościelne. Wspomagał szereg instytucji, organizacji społecznych. Dzielił się z osobami potrzebującymi. Jako radny Rady Miejskiej znał również problemy i potrzeby mieszkańców Dęblina. Uczył nas, że dobro czynione innym zawsze do nas powraca - wspomina pan Radek.
"Wujek Bułeczka"
Dom państwa Gadulów zawsze tętnił życiem. Dzieci mówiły na pana Jana "wujek Bułeczka". Zawsze częstował ich swoim smacznym pieczywem. Rodzina uwielbiała przyjeżdżać do Dęblina. - U nas odbywały się liczne spotkania, przyjęcia rodzinne. Dzieci organizowały różnego rodzaju teatrzyki, konkursy, przedstawienia. Latem rozbijaliśmy w ogrodzie namioty, spaliśmy w przyczepie kempingowej. To były niezapomniane czasy. Na szczęście znaczną ich część udało się uwiecznić na kasetach VHS – opowiada pan Radek. W ostatnich miesiącach życia pan Jan przegrywał filmy z kaset VHS na płyty DVD i rozsyłał rodzinie. – Wszystko porządkował, układał. Planował jeszcze odwiedzić swoje rodzinne strony, spotkać się ze znajomymi, przyjaciółmi, ale niestety już nie zdążył - mówi pani Basia.
Zdjęcie rodzinne - I Komunia Święta Magdaleny Gaduli, wnuczki śp. Jana. Na zdjęciu śp. Jan Gadula trzyma w rękach chleb, który wypiekał specjalnie na taką uroczystość i przekazywał parafii Chrystusa Miłosiernego w Dęblinie dla wszystkich dzieci przyjmujących I Komunię Świętą.
Człowiek o wielu talentach
Był niesamowicie muzykalny. Pięknie śpiewał i grał na wielu instrumentach. Jednak to akordeon był jego domeną. Przez ponad 25 lat, mimo licznych obowiązków zawodowych, znajdował jeszcze czas na granie w zespole „Kiery”, z którym występował wspólnie m.in. z bratem Staszkiem na weselach, zabawach, festynach itp. Mieszkając już w Dęblinie śpiewał w chórach kościelnych oraz w zespołach wokalnych, grywał na organach i akordeonie. Muzyka była jego wielką pasją. Taką samą zresztą jak ogród, kwiaty, które ciągle pielęgnował, i którym poświęcał każdą wolną chwilę. To był bardzo pracowity człowiek. Do wszystkiego w życiu doszedł wyłącznie swoją własną, ciężką pracą. Do tego był niebywale utalentowany. Praktycznie wszystko potrafił sam naprawić, wyremontować, ulepszyć - prawdziwa „złota rączka”- wspomina pani Basia. Był podporą dla całej rodziny, o wszystkich się troszczył, wszystkim pomagał, zawsze ale to zawsze mogliśmy na niego liczyć – dodaje pan Radek.
Śp. Jan Gadula z akordeonem na weselu swojego wnuka Łukasza oraz śp. Jan Gadula z śp. bratem Stanisławem.
Podupadł na zdrowiu
Problemy zdrowotne pana Jana zaczęły się w lipcu 2012 r. tj. rok po zamknięciu piekarni. Przeszedł wtedy bardzo ciężki zawał serca. Następnie pojawiły się kłopoty ze słuchem, zaburzenia równowagi, spowodowane jak się potem okazało guzem (nerwiakiem), który rozrastał się w zastraszającym tempie. Na szczęście w 2013 r. dzięki klinice neurochirurgii w Lublinie, po wielogodzinnej operacji, i z tym bardzo poważnym problemem udało się nam wspólnie uporać. Co prawda słuchu w lewym uchu nie udało się już przywrócić, ale tata i tak żartował, że chociaż głowa w końcu zaczęła pracować tak jak trzeba – wspomina pan Radek. Stan zdrowia pana Jana na tyle się poprawił, że we wrześniu 2014 r. zdecydował się w końcu na operację kolana, które od kilkunastu lat mu doskwierało. I tym razem specjaliści z kliniki ortopedii w Lublinie stanęli na wysokości zadania – Dosłownie po dwóch tygodniach tata mógł już swobodnie się poruszać. Nabierał życia - opowiada pani Bernadka.
Niestety pod koniec poprzedniego roku jej ojciec znów trafił do szpitala. Dostał migotania przedsionków. Tak się złożyło, że leżał z nim przez kilka dni w jednym pokoju jego przyjaciel Jan Prządka. Rozmawiałem z Jankiem, był pogodny, wesoły, umawialiśmy się na wspólne spotkanie. Nie przypuszczałem nawet przez chwilę, że będzie to nasza ostatnia rozmowa – wspomina pan Jan. Do domu został wypisany w Sylwestra. Wydawało się, że wszystko jest w porządku. Troszkę narzekał, że ciężej mu się oddycha, więc zdecydowaliśmy, że pod koniec stycznia br. pojedziemy do specjalistycznego szpitala pulmonologicznego w Lublinie, gdzie będzie miał zrobione szczegółowe badania płuc, zabiegi inhalacyjne itp. - mówi pan Radek.
Jeszcze w sobotę 31 stycznia br. pan Jan czuł się dobrze. Obdzwonił prawie całą rodzinę. - Nie żegnał się. Wręcz odwrotnie mówił, że czuje się w tym szpitalu jak w sanatorium. Żartował, cieszył się, że w niedzielę przyjedziemy go znowu odwiedzić – mówi pani Basia. Jednak w nocy serce znowu dało znać o sobie, niestety ten ostatni już raz. Śp. Jan Gadula zmarł w niedzielę 1 lutego 2015 r. o godz. 6:20. Został pochowany 4 lutego 2015 r. na cmentarzu komunalnym w Dęblinie, w grobowcu rodzinnym, obok swojego śp. syna Dareczka.
Choć od tych tragicznych dni minęło już blisko 9 miesięcy to nie ma dnia, żebyśmy o nim nie myśleli, nie wspominali jego ogromnej pracowitości, miłości, dobroci. Jego śmierć jest dla nas wielką stratą. Bardzo nam go brakuje - mówi pan Radek.
Kochał i był kochany. Przykładny mąż, wspaniały ojciec, cudowny dziadek, pradziadek, człowiek o wielkim sercu, którym potrafił obdarzyć każdego kogo spotkał w życiu. Takim go zapamiętamy.
Cześć jego pamięci.
Skontaktuj się z autorem tekstu: EdytaD |